Pisania nie cierpię
Wyróżniony- wielkość czcionki zmniejsz czcionkę powiększ czcionkę
- Wydrukuj
Rozmowa z Marcinem Mellerem, byłym redaktorem naczelnym „Playboya”, felietonisty „Newsweeka” i dyrektora Wydawnictwa W.A.B w Warszawie
Na spotkaniu z czytelnikami w bibliotece „Rozgrywka” zabrakło mi jednego nazwiska: Ryszarda Kapuścińskiego…
He, He, nie było pytania, nie było odpowiedzi! Podobnie jak wielu fotoreporterów i dziennikarzy w Polsce byłam nim kompletnie zafascynowany i marzyłem, aby zostać drugim Kapuścińskim, którym nie zostałem. Ale zdarzyło mi się coś wyjątkowego. Kiedy wróciłem z wyjazdu do Afryki obudził mnie w nocy telefon i usłyszałem „dobry wieczór, mówi Ryszard Kapuściński”. Byłem przekonany, że to żart kolegów, ale to był naprawdę on – czytał moje relacje i dowiedział się, że wybieram się tam znowu. Zaprosił do siebie na spotkanie i przez 2 godziny opowiadał o swoich podróżach, dając niezwykle cenne wskazówki – dzięki jednej z nich mogłem napisać reportaż z Ugandy. Byłem wtedy małolatem, miałem dwadzieścia kilka lat, a on mistrzem i legendą. Potem kilka razy robiłem z nim rozmowy do „Polityki”, dlatego cieszę się, że miałem takie doświadczenia.
Którą z rozlicznych ról, jakie Pan pełnił w życiu, lubi Pan najbardziej?
Kiedyś najbardziej lubiłem podróżować i pisać reportaże z zagranicy. A teraz chyba – pisać felietony. Samego pisania nie cierpię, ale kiedy tekst już jest napisany i zbieram reakcję czytelników, to daje mi to największą satysfakcję.
A praca w „Playboyu”? Jak Pan wspomina te lata?
To była świetna przygoda. Poznałem znakomitych ludzi. Spędziłem tam 9 lat, być może za dużo, ale atmosfera była super, choć nie żyliśmy w redakcji jak Hugh Hefner w Kalifornii. Zacząłem w 2003 r. i do 2009 r., kiedy przyszedł kryzys gospodarczy, wydawaliśmy gazetę w bardzo dobrych warunkach rynkowych, z dobrymi wpływami z reklam oraz sprzedaży. Świetnie się bawiliśmy naszą pracą.
Publikowaliście znakomite wywiady…
Nie mieliśmy takich warunków, jakie mieli dziennikarze amerykańskiej wersji, którzy jak robili wywiad z Quentinem Tarantino, mieli go do dyspozycji przez trzy dni na wyłączność. Dziś to chyba nawet w USA to niemożliwe. Staraliśmy się jednak przeprowadzać nasze wywiady jak najlepiej, i gdy się z kimś umawialiśmy, a rozmówca chciał nam dać tylko godzinę, odmawialiśmy, bo potrzebowaliśmy minimum cztery. Jak nasi rozmówcy czytali później te wywiady, rozumieli, dlaczego.
Co Pan robi dzisiaj?
Pracuję w Wydawnictwie W.A.B na Foksal, dla którego szukam autorów dobrych tekstów. No i piszę co tydzień felietony do „Newsweeka”, a w każdą sobotę prowadzę „Drugie Śniadanie Mistrzów” w TVN 24.
Dziękuję za rozmowę.
Jerzy Mazur